niedziela, 3 kwietnia 2016

Relacja z finału Beer Geek Madness 4

Wczorajsza, czwarta już edycja Beer Geek Madness była tak naprawdę pierwszą, w której uczestniczyłem w pełni. Na dwie pierwsze nie mogłem przyjechać, a na trzeciej byłem chory, odebrałem więc szkło i kupiłem butelki (degustacje tu: Anchor Liberty AleAnchor Porter i Hop Ottin' IPA). Więc pouczestniczyłem. Porządnie.

Zaraz po otwarciu sprzedaży internetowej kupiłem sobie zestaw Beer. Wybrałem tańszą wersję z kilku powodów. Po pierwsze, była tańsza. Po drugie, szkło bardziej przypadło mi do gustu - teku z zestawu Geek na czarnej nóżce wyglądało dość tandetnie. Po trzecie, nie potrzebna mi była koszulka.

Bardzo dobrym pomysłem było według mnie wprowadzenie formuły "płać raz i pij, ile chcesz". Po odliczeniu ceny szkła zapłaciłem około 90 złotych, co jest sumą, którą bez problemu da się wydać na tego typu imprezach. Miło również, że szkło ma podziałkę 150 ml, przez co możemy spróbować więcej różnych piw bez specjalnego upijania się. 

Impreza miała rozpocząć się o 18, na miejsce przybyłem około pół godziny wcześniej z myślą, że może będzie mniej ludzi. Tak samo pomyśleli zapewne wszyscy. 


Tłum sięgał prawie do bramki. Muszę tu ponarzekać na organizację, bo kolejka była do drzwi wejściowych, jednak najpierw trzeba było odebrać (albo kupić) pakiet. Pakiety dostępne były w tych żółtych namiotach w oddali, do których trzeba było się przedrzeć przez tłum ludzi ze szkłem. Niektórzy stali też w kolejkach do food trucków, ogólnie było trochę zamieszania. 


Drzwi Zaklętych Rewirów otwarto kilka minut po szóstej, a w środku byłem mniej więcej piętnaście po. Z lewej strony głównego korytarza powiesiłem kurtkę, wziąłem numerek i począłem szukać jakiegoś lekkiego piwa na początek. Wiele piw festiwalowych miało ekstrakt powyżej 15, więc zdecydowałem się na lekkie APA z Nepomucena. 


Labirytm to poprawne APA, z bardzo przyjemnym aromatem owoców tropikalnych i iglaków. Goryczka mogłaby być odrobinę krótsza, a poza tym nie mam uwag. Lekkie piwko na lato, które nie wyrywa specjalnie z butów, a jest niezłym początkiem festiwalu. (7/10)


APA APĄ, ale to w końcu Beer Geek Madness, dajcie mi jakieś szalone piwo, do cholery jasnej! Metodą losowania trafiłem na stoisko browaru Fabrika Rara, warzącego w Cieszynie i znanego z dodawania herbaty do piwa. Spróbowałem ich Haiku, czyli witbiera z dodatkiem prażonej (!) herbaty Hojicha Kyoto, która miała dodawać nuty karmelowe. I faktycznie, było coś w tym charakterze, lekko opiekane nuty pojawiały się szczególnie w aromacie. Jednak główną rolę grał tu aromat... serka waniliowego? To chyba najlepszy deskryptor tego, co wyczułem. Nie wiem, czy nie było tam diacetylu, chociaż teoretycznie ta herbata mogła wnosić takie nuty. Ciekawy witbier, ale troszkę nie w moim typie. (6/10)


Jako fan kwachów już przed BGM4 ogromnie jarałem się na nowy wypust Pinty. Table Brett to w założeniu lekkie piwo fermentowane blendem sześciu szczepów Brettanomyces. I jak zwykle, Pinta dopięła swego. Szczególnie aromat tego piwa zasługuje na pochwałę. Gdybym nie wiedział, że to piwo, pomyślałbym, że piję sok multiwitaminowy. Świetny, bardzo orzeźwiający kwach to kolejne dzikie piwo, po które chętnie sięgnąłbym w upalny dzień. Mam nadzieje, że zostanie wypuszczone również w butelkach. (8/10)


Lubię stouty, czy to te idące w stronę amerykańską, skupiające się na chmielu i bardzo mocnej paloności, czy odrobinę bardziej przystępne dry stouty. Jednak królem ciemnych piw jest dla mnie milk stout. I o ile wciąż najlepszym piwem w tej kategorii pozostaje dla mnie Sweet Nyggus, to Gabinetowi Iluzji z Piwoteki niewiele brakuje. Jedyne, do czego mogę się doczepić to trochę za mało ciała. Ale i tak jest dobrze. (7.5/10)

Bardzo żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia festiwalowemu piwu z Rocha. Tak mnie porwało, że musiałem po prostu zapomnieć. Balios to Black IPA filtrowane gałęziami świerku. Niby nie brzmi to super interesująco, jednak zdecydowanie robi robotę. Jak dla mnie, jest to najlepsze piwo tej edycji Beer Geeka. Aromat świerka absolutnie powala, nie spodziewałem się, że efekt będzie aż tak piorunujący. W smaku łączy się z chmielem, tworząc coś podobnego do Airwaves Czarna Porzeczka. Przez pewien czas poczułem się kompletnie wyrwany z butów. Piwo GE-NIAL-NE. (9.5/10)

Mam jeszcze zdjęcia innych piw, jednak ciężko mi powiedzieć, które jest które, więc opiszę je tylko tekstowo. 

Podczas gdy na głównej scenie trwał koncert Funky New Orleans (bardzo fajna muzyka, swoją drogą), udałem się na stanowisko Hopium. Polewano tam Beatę Gojidrak, czyli Old Ale z dodatkiem jagód goji. Wszystko ładnie pięknie, ale tylko w teorii. Nie wiem, czy to od tych jagód, czy z powodu błędu piwowara, ale w piwie jest długo wyczuwalny DMS na zdecydowanie zbyt wysokim poziomie. Smak również nie powala - przegazowanie i pikantność (?) nie pozwalają się nim cieszyć. Coś chyba nie wyszło. (5.5/10)

Głód zaczął mi doskwierać, poszedłem więc na część kulinarną i spałaszowałem hot doga. W porównaniu do cen z food trucków, pięć złotych za bułkę z parówką i masą dodatków wydało mi się niezłą ofertą. I tak, wiem, że food trucki mają szczęśliwą wołowinę, karmioną bezglutenową paszą, ale kwestie finansowe wzięły górę. Poza tym nie byłem aż tak głodny, żeby zjadać całego burgera.

Przekąskę popijałem piwem z Brokreacji o nazwie My Name Is IBU. W założeniu Imperial IPA o goryczce na poziomie 1000 IBU. Rozumiem pomysł, ale teraz nie robi to już takiego wrażenia. Rok, dwa lata temu, to może bym się jarał, jednak spodziewałem się, że to taki chwyt marketingowy. I miałem sporo racji. Goryczka może i była, ale na pewno nie wyrywała z butów. Do tego praktyczny brak aromatu skreślił dla mnie to piwo. (5.5/10)

Następnym piwem był, jak się później okazało, zwycięzca Beer Geek Choice, czyli Tenacious Blackberry od Szałpiwu. Powiem tak, piłem lepsze owocowe kwachy, ale ten trzyma się naprawdę solidnie. Nie zachęca aromat ruskiego szampana, jednak w smaku jest przyjemnie. Czy jest to najlepsze piwo BGM4? Jak dla mnie nie, były bardziej odjechane egzemplarze, które spowodowały u mnie opad szczęki. Czy warto je spróbować? Jak najbardziej. (7.5/10)


No i wreszcie dorwałem się do Profesji. Bardzo szanuję ten browar za ich dokładność i staranność, a przy tym odwagę przy próbowaniu nowych smaków. Podczas festiwalu skradli moje serce Bimbrownikiem, piwo w enigmatycznie brzmiącym stylu Islay Rye IPA. Nie próbuję nawet rozkładać tej nazwy na czynniki pierwsze. Ważne dla mnie jest to, że piwo daje asfaltem, a to lubię. Według mnie jest to najlepszy asfalt w Polsce, lepszy nawet od Smoky Joe. Swój drugi głos oddałem więc na Bimbrownika. (8.5/10)

Od początku byłem sceptyczny do Old Lagera z Doctora Brew. Piwo uwarzone z właścicielem Moor Beer Company było po prostu nudne. Trochę owsianki, trochę rodzynek, nie powala. (6.5/10)

Odrobinę przypadkiem znalazłem się na stoisku Redena i w sumie nie żałuję. Ich Bizon Bock to absolutnie strzał w dziesiątkę. Weizenbock, lekko dymiony, leżakowany z trawą cytrynową i fermentowany na drożdżach szampańskich. I ten szampański charakter jest tu wyczuwalny, w połączeniu ze sporym ciałem tworzy coś na kształt szarlotki z sosem karmelowym. Bardzo pozytywnie się zaskoczyłem i trzecia karteczka poszła właśnie na Redena. (8.5/10)

Ledwo co się otworzyli, a już szaleją. Mowa oczywiście o browarze Piwojad, warzącym kontraktowo w Gryfie. Na Beer Geeka przygotowali Brettlinera, czyli Berliner Weisse w 100% na Brettach. Trochę mój błąd, że tak lekkie piwo degustowałem z podniebieniem przerytym wcześniejszymi mocnymi doznaniami, jednak kwas ten był całkiem smaczny. (7/10)


O 20 otwarły się drzwi do stoisk browarów zagranicznych - Stone Brewing i Baird Beer. Kolejki były oczywiście ogromne, ale piwa same w sobie nie powalały. Może po tylu szalonych pomysłach dostępnych na polskim rynku piwnym, zwykłe APA czy American Strong Ale nie robi na mnie wrażenia.

Kolejny raz poszedłem w stronę głównej sceny, zahaczając po drodze o stoisko browaru Hopkins, gdzie spróbowałem ich Insomnię. Jest to stout (chyba FES) ze zrębkami śliwy macerowanymi w śliwowicy łąckiej. Faktycznie, da się tę śliwowicę wyczuć. Nadaje ona piwu klimatu likieru, sprawia, że można je sączyć w zimowe wieczory. Fajne piwo. (7.5/10)

Podczas rozmów w kolejkach, czy to do kibla, czy do zagranicznych piw, spotkałem się z wieloma opiniami o słabych produktach Beer Bros. Sprawdziłem, i faktycznie. Lollihop, czyli piwo z landrynkami (?) jest tak słabe jak słabo brzmi. Smakuje jak koncernowy lager, do którego ktoś dosypał cukru. (4/10) Niewiele lepiej prezentuje się Double Ice Tea Ale, które w aromacie przypomina cytrusowe kostki do toalety, a w smaku zalatuje sztucznym aromatem cytrynowym (5.5/10)


Przed samym wyjściem wziąłem jeszcze do domu butelkę kooperacyjnego porteru bałtyckiego od Pinty i Bairda oraz Espresso Stout z Hitachino Nest. Możecie się spodziewać ich recenzji, ale raczej nie w najbliższym czasie.

Wrażenia z imprezy? Bardzo pozytywne. Owszem, zdarzyło się kilka niewypałów, jednak jak zwykle, rzemieślnicy zaskoczyli swoją kreatywnością w tworzeniu niezwykłych piw. W przyszłym roku liczę jednak na większą liczbę browarów i lepszą organizację, szczególnie na początku. BGM4 uważam oficjalnie za zakończony!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz